Pandemia pokrzyżowała wszystkim wiele planów. Przez 2 lata wszystkie festiwale i większe koncerty pozostawały w sferze marzeń. Nie działo się nic, totalna pustka i martwica emocjonalna. Przenoszone bezustannie i w nieskończoność terminy festiwali i koncertów sprawiły, że zarówno fani, jak i muzycy, organizatorzy byli na skraju załamania nerwowego.
Na szczęscie, to już za nami (odpukać w niemalowane).
W końcu się udało! Możemy odetchnąć, na jak długo to się jeszcze okaże.
Mystic Festiwal 2020 mający odbyć się pierwotnie w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie przeobraził się, zmienił lokalizację, powrócił jako Mystic Festiwal 2022 w Stoczni Gdańskiej.
Pojawiła się również nowa forma - Open air - święto fanów szerokopojętego ciężkiego grania trwające aż 4 dni!
W drodze na teren Stoczni było już widać coraz więcej ludzi, którzy zapewne zmierzają w tym samym kierunku ;).
Pomimo pierwszej odsłony festiwalu w tej formie, samoistnie pojawiły się porównania i wspomnienia.
Z kilku powodów, wiele rzeczy na Mysticu kojarzyło się z mniej idealną wersją Brutal Assault.
Opaski, których sposób mocowania mógłby być bezpieczniejszy (taki jak np. na Brutal Assault), festiwalowe kubki w kilku wzorach (które zostawały z nami do końca i nikt ich nie wymieniał na czyste), cała oprawa graficzna, która pomimo innej kreski i motywu na jakiś sposób kojarzyła się z brutalowymi grafikami.
Niestety brakowało programu festiwalowego w kompaktowej wersji dla każdego uczestnika (co, gdzie, kiedy, o której, mapka).
Poza koncertami można było udać się do VHS Hell (kina), strefy gastronomicznej, stoisk muzycznych, stoisk z odzieżą i gadżetami dla zbuntowanej młodzieży (i nie tylko ,hehe).
Można było nawet zrobić sobie tatuaż czy zmienić fryzurę. Były organizowane również sesje, na których można było spotkać się z muzykami, zdobyć autograf itp.(dość skromnie wypadły Signing Sessions).
Przez cały festiwal można było również podziwiać wystawę Masek Śmierci Toma Warriora, która mieściła się w zatęchłej piwnicy.Ugh!
Pierwszy dzień imprezy, tak jak przystało na takie wydarzenie był tak na prawdę rozgrzewką przed rozpoczęciem całego festiwalu.
Podczas Warm Up Day zaprezentowały się m.in. : Decapitated, Carcass oraz wisienka na torcie, wyjątkowy koncert, jedyne w swoim rodzaju wydarzenie - Tom Warrior's Legacy!
Przyznam, że jedyny koncert, który interesował mnie tego dnia (a raczej już nocy) to właśnie Dziedzictwo Toma Warriora.
Przed koncertem miało się jeszcze odbyć spotkanie Fischera z fanami, jednak po przylocie z Maryland Deathfest (USA) jeszcze tego samego dnia, Tom Warrior zwyczajnie był zmęczony, musiał zwyczajnie odpocząć (co doskonale rozumiemy i wybaczamy) :)
Oczywiście na teren festiwalu dobrze było wstawić się wcześniej, zbadać co i gdzie jest, zrobić zakupy, pogawędzić ze znajomymi przy złotym trunku, pójść na wystawę Masek Śmierci.
Carcass co prawda to nie moja bajka, ale bardzo miło wspominam ten występ.
Trzeba przyznać, że Jeff Walker to nie tylko świetny muzyk, ale wydawał się być również bardzo sympatycznym facetem.
Dziękował i zwracał się do polskich fanów po polsku, choć np. zjadał końcówki, jednak jest to godne uznania i całkiem...urocze ;)
Nadszedł ten moment...Hellhammer, Celtic Frost, Tryptikon. Koncert składający się z dwóch części. Pierwsza to dokonania Hellhammera a po przerwie Celtic Frost i Tryptikon.
Tom Warrior w towarzystwie młodego zespołu, mnóstwo fanów pod sceną, wszyscy podekscytowani samą legendą Fischera. Koncert z dokonaniami Hellhammera rozpoczął się od "The Third Of The Storms", nie zabrakło takich szlagierów jak "Messiah" czy "Triumph of Death".
Po zasłużonej przerwie wszedł repertuar Celtic Frost, składający się z 5 utworów a zaraz po tym już Tryptikon.
Warto wspomnieć o tym, że tego wieczoru Warrior wypowiedział "Celtic" przez "K", gdyż nigdy nie wiadomo jak jest właściwie.:)
Pod koniec występu było widać i słychać ogromne zmęczenie legendy, nie może to dziwić, było to wielkie wydarzenie ze względu na chociażby jego sam charakter. Tego nie da się zapomnieć!
Drugiego dnia imprezy, a oficjalnie pierwszego dnia festiwalu zagrali m.in : Opeth, Katatonia czy Heilung. Z czwartkowego line-upu interesował mnie tylko Heilung.
Spod stoiska z piwem pędziłam na koncert, który właśnie się rozpoczął a podniosły dźwięk wydobyty z rogu mnie o tym poinformował.To było Misterium.
Poza samą muzyką, która miała nie tylko wyraz estetyczny ale i głęboko duchowy działo się wiele na scenie.
Kłęby kadzidlanego dymu, rytualny taniec, ogień, zwierzęca energia w postaci rogów, kości,skór i futer...
Przedostatniego dnia gwiazdą wieczoru byli Bogowie Metalu czyli Judas Priest!
Wcześniej zagrali m.in.: Saxon, Benediction, Azarath, Mgła, Mayhem.
Saxon nie zawiódł, na takim koncercie jak ten, warto być choć raz w życiu, nawet jeżeli nie jest się fanem zespołu. Klasyka.
W B90 (klub, który mieści się na terenie Stoczni, był włączony do festiwalu) swój set grał Azarath!
Było jak zwykle głośno, duszno, mgliście, roztaczał się smród potu i rozlanego piwa.
Z wielkim żalem, ale w połowie koncertu trzeba było zmierzać już pod Główną Scene, bo tam instalował się już Judas Priest!
Bogowie Metalu weszli z wielkim przytupem!
Halford w swojej olśniewającej kreacji rozpoczął repertuar od "One Shot Of Glory"! Brytyjczycy planowo mieli wystąpić przez półtorej godziny, jednak koncert trwał z dobre dwie godziny!
Upłynęło to jednak bardzo szybko, jak moment, w którym Halford wjechał na scene swoim motocyklem,po czym zagrali "Hell Bent For Leather".
Judas Priest ma chyba same hiciory, ale warto wspomnieć jeszcze o chociażby "Diamonts and Rust", "Rocka Rolla" czy "Touch of Evil".
Z ogromnym smutkiem, że to już koniec, powędrowałam w kierunku Park Stage, gdzie występowało Mayhem.
Uznałam, że choć raz w życiu wypadałoby dotrwać do końca ich koncertu i tak też się stało.
Ku mojemu zaskoczeniu było warto! Prócz nowej twóczości można było usłyszeć m.in.:"Freezing Moon" ,"Deathcrush","Carnage".Tutaj już moje wpomnienia są nieco mgliste, ale pamiętam, że na sam koniec nastąpił "Pure Fucking Armageddon"!!!
W ostatni dzień festiwalu można było usłyszeć na żywo m.in.Truchło Strzygi,Vadera,Sólstafir czy Mercyful Fate.
Na Vaderze zawsze dobrze być, a ten koncert miał być szczególnym. Po raz pierwszy w historii Peter z resztą zespołu mieli zagrać całe De Profundis. I tak też się stało .Oczywiście Peter w hołdzie Romanowi Kostrzewskiemu, wyszedł na scene w koszulce Kata! Między utworami zagrali również Wyrocznię.To było oczywiste, a jednak wciąż wzruszało.Było gorąco od ognia, a było go dużo! Generał Peter był w świetnym humorze , jak zawsze nawiązywał kontakt z fanami.
Nadszedł ten czas.Mercyful Fate.
Przychodząc pod scenę widoczna była tylko czarna kotara z logo Mercyful Fate.
Momentem rozpoczynającym to widowisko było zerwanie i wyniesienie czarnej zasłony.
Za nią kryły się schody, ogromny pentagram, w tle okładka "Don't Break The Oath", cała sceneria zapierała wdech w piersiach. Zespół rozpoczął od "The Oath".
Na szczycie schodów stała tajemnicza postać z głową kozła i w czerwonych szatach, którą jako jedyną było widać (albo jako jedyna przykuwała uwagę).
Dopiero chwilę po tym,gdy King Diamond wydobył z siebie pierwsze dźwięki, dotarło do mnie, że ta tajemnicza postać to sam Król! A gitara, na której grał to jego mikrofon z kości, w kształcie krzyża!
Magia! Dopiero później gdzieś tam w tle na dole było widać zespół,ale trzeba było się przyjrzeć i oderwać uwagę od Diamonda, co nie było łatwe.
Widoczny był sam Król, pentagram i schody czy tło.Reszta była niedostrzegalna. W trakcie koncertu King Diamond zmienił swoje szaty na czarne a głowę Kozła na koronę.
Obserwując ten spektakl można było usłyszeć m.in.:"Mellise", "Evil" czy całkiem nowy utwór "The Jackal of Salzburg", który ukaże się na nowym albumie!
King Diamond przez cały koncert grał na swoim mikrofonie z kości tak,jakby to była prawdziwa gitara. MAGIA!!
Dla mnie to był koncert życia! Przebił absolutnie wszystko. Po kilku dniach niezliczonych koncertów czas wracać do domu.
Nie żałuję czasu i pieniędzy zainwestowanych w tą imprezę, naprawde było warto! Organizatorzy zrobili kawał dobrej roboty! Czesi mają Brutal Assault, Niemcy Wacken, my powinniśmy mieć Mystic!
Oczywiście jest nieco drobiazgów, które powinny zostać dopracowane wraz z przyszłymi edycjami,jednak teraz można przymknąć na to oko ;)
Czy wybiorę się za rok? To zależy od składu. Niemniej mam nadzieje, że ten festiwal się u nas utrzyma i będzie już coroczną tradycją. Oby tak się stało i nie pojawiła się żadna nieprzedzidziana, pandemiczno-upiorno-wojenna przeszkoda. A kysz!!! Niech okręt Mystic Festival płynie dalej i zawita ponownie na teren Stoczni w Gdańsku.
Elizabeth
Photos : Mystic Coalition