23.08.2014

Recenzja: ARKONA / ILLNESS - 7" EP Split

Mały, czarny winylowy krążek, kryjący w sobie dwanaście minut muzycznej strawy, karmi mego ducha jako kromka chleba ze sporyszowym grzybem. Nie atakuje układu nerwowego niczym Ogień Świętego Antoniego bo nie spazmów niekontrolowanych skurczy pchających w upiorny tan opętania tu szukam a doznań wyższych. I trzy wymiary tego wydawnictwa ich dostarczają: nietuzinkowa muzyka, inteligentne teksty i spinające klamrą grafiki.

Arkona / Illness- 7" EP Split
 Godz Ov War Productions / Third Eye Temple 2014

Zaletą tak małych wydawnictw dość często jest to, że nie są one upychanym na siłę odpadem z zapomnianej i okrytej wstydem sesji nagraniowej, lecz splitem skomponowanych specjalnie z myślą o wydawnictwie na przeżywającym swój renesans nośniku pojedynczych utworów.
 Nie są przerywnikiem pomiędzy kolejnymi albumami, bo to i nie mainstream, gdzie trzeba wydać rokrocznie materiał, stworzyć niczym w fabryce, według sprawdzonego wzorca, doszlifować pod czułym okiem cenzora-wydawcy, aby spełnił oczekiwania tłuszczy łykającej bezkrytycznie co się jej podsunie pod nos. Nie inaczej jest w przypadku dzielących ten czarny vinylowy placek Arkony oraz Illness. O ile Arkona przedstawiła utwór nagrany podczas ostatniej sesji dobrze przyjętej Chaos.Ice.Fire, to nie sposób przypisać temu utworowi statusu odrzutu nagraniowego po wyłonieniu o wiele lepszych kompozycji, bo trzyma wysoki poziom muzycznej ekspresji, różnorodności i zaangażowania w spójność z przekazem tekstu. Niewątpliwie właśnie klimat muzycznego niepokoju idealnie współgra z tekstem, analogicznie jak i w przypadku tekstu Illness, który to dla odmiany, utwór na swoją stronę tego winylowego malucha stworzył i nagrał od samego początku właśnie z myślą o nim.

Muzycznie to zaprawdę przechadzka po ogrodzie szaleństwa pod czułym spojrzeniem przycupniętego ponad zasięgiem wzroku krogulca, badawczo analizującego nasze dalsze poczynania. Czy ponownie igła adaptera liźnie wyryte ścieżki by te niepokojące dźwięki popłynęły raz jeszcze w przestrzeń szerząc niepokój i zwątpienie, czy też pognębieni lękiem odłożymy krążek w najgłębszy zakamarek pokoju a wybrzmiałe dźwięki w najmroczniejszą czeluść pamięci.

Muzycznie to wysokiej jakości metal, na pewno przesiąknięty blackową formułą i to z niemałą domieszką industrii [choć raczej nie typowego industrialu]. Wariacje temp okraszone ostrymi jak drut kolczasty riffami, równie jak on pozostawiającymi poszarpane rany zaplątanym w nie tym niedostatecznie ostrożnym, tyle że w świadomości odbiorcy, wespół z wokalnym przekazem sprowadzają odbiorcę na skraj przepaści. Nie tej fizycznie realnej, nad mrocznym nurtem Acherontu, tam – poniżej, poza skrajem linii dachu, lecz na pograniczu załamania, gdy świat jawi się już tylko w odcieniach czerni. I to jest słowo klucz, do jak najwłaściwszego opisu programu tej epki. Niepokój, powolnie opanowujący umysł, podszepty demonów zachęcające do ostatecznego rozwiązania, błogie obrazy nicości uwalniającej od wewnętrznego cierpienia.
Tego placka nie można odbierać jednowymiarowo, jedynie jako dwa utwory, bo spłycenie tego wydawnictwa przez pominięcie wątków tekstowych i graficznych pozbawi każdego potencjalnego odbiorcy pełnego spektrum odczuć, jakie towarzyszą kontemplacji jakiejkolwiek sztuki. Ta jest niewątpliwie trójwymiarowa i oferuje coś więcej niż dwanaście minut muzycznej ekstremy. Wsłuchajcie się w te dźwięki, zagłębcie w teksty, wchłońcie grafikę. Dopiero wtedy na swój własny sposób ją pojmiecie.
GUNTER PRIEN