1.08.2014

Recenzja: MAYHEM - Esoteric Warfare

MayheM przybrawszy nowe oblicze, powrócił. Wiedziony korytarzami tunelu czasoprzestrzennego, przemierzył arterie kosmicznej pustki a gdy masa krytyczna kosmicznego tygla supernowej osiągnęła swój punkt zero, bramy gwiazd rozwarły się w jednej na milion lat koniunkcji planet. To jeszcze nie apokalipsa, to preludium, głos kolejnego proroka w obłąkaniu umysłu krzeszącego wizje przyszłych zdarzeń popychających ludzkość ku krawędzi.


MAYHEM Esoteric Warfare
Season Of Mist 2014
Dziesięć (Japończycy otrzymali jedenaście, posiadacze vinylowej epki jeszcze jedną) nihilistycznych wizji początku upadku ludzkości i erozji bałwochwalczego pomnika jej osiągnięć. Nim cuchnąca betonem i plastikiem cywilizacja ostatecznie runie a w jej zgliszczach żywiąc się prochem na nowo człek odkryje dar kreowania świata pod swe perwersją naznaczone potrzeby, niejedna jeszcze wieszczba zabrzmi ponad murami miast.

Niegdyś Jerycha mury legły pod naporem broni fonicznej wraz z iluzją potęgi kamienia, dziś coraz gwałtowniej kruszeje człecza forteca zdrowego rozsądku… Pod Hellhammerowskimi blastami i szamańskim zawodzeniem Atilli proces ten nabierze rozmachu przy każdym, czterdziesto siedmio minutowym (Japończycy mają nieomal pięćdziesięciu dwu minutowy, posiadacze winylowej epki plus cztery i pół minuty]) cyklu, odmierzanym miarowym pulsem tętniącego basu Necrobuthera i w nieco schizoidalnym, gitarowym, kakofonicznym nierzadko zalewie dźwięków.

Ten kto spodziewał się powrotu do roku 1994, ten musiał zadowolić się epką Life Eternal, bo MayheM podąża po ewoluującej wciąż ścieżce kosmicznych strun wszechświata. Przekracza wymiary i to bynajmniej nie dzięki odmiennym stanom świadomości, w które wepchnie co bardziej otwartą jaźń wywar z roślin wizyjnych. E-e. Wystarcza rytmiczne bębnienie i monotonny śpiew.

Wokal Atilli jak zawsze na najwyższym poziomie, balansujący od histerii ku właśnie szamańskim pomrukom, od wściekłych pokrzykiwań i wrzaskom ku monotonnym deklamacjom. Niesie on ze sobą sporą dawkę przemyśleń na temat dzisiejszego zdegenerowanego społeczeństwa, uwikłanego w pełne ambiwalencji prawa pisane, stające w opozycji do niepisanych praw drzemiących na dnie świadomości każdego zwierzęcia zwanego koroną stworzenia.

Przemyśleń, wyartykułowanych językiem pełnym metafor a i tak niejednokrotnie obejmującym swą symboliką archetypy dla dzisiejszej pop (kurwa-niestety) kultury. Ale niechaj każdy z osobna wyłuska ich sens z rewelacyjnie sporządzonego bookletu kryjącego się w kieszeni digipacka czy vinyla, kryjącego rewelacyjne grafiki, idealnie oddające ducha przekazu muzycznego i tekstowego.

Muza tak daleka od pierwszych nagrań z taśm demo czy już oficjalnych wydawnictw sprzed finałowych zdarzeń roku 1992, podążająca ścieżką wytyczoną kolejnymi wydawnictwami, lecz zarazem pozostawiająca w swym rozmachu i nieograniczonej niczym wyobraźni kompozycyjnej je daleko w tyle. Czy może wyprzedzająca je po prostu o lata.

To nie jest już black metal, choć muza zawarta na Esoteric Warfare nadal na niej bazuje. To na pewno jest metal, niesamowicie techniczny, wysublimowany, przemyślany, choć w wielu miejscach wręcz psychodeliczny. Upiorny zlepek dźwięków ulatujących strumieni emocji i towarzyszącej jej energii, ujarzmionych w plastikowym krążku.

MayheM po raz kolejny udowodnił, że stworzył płytę nietuzinkową, świadectwo muzycznego geniuszu, niepoddającego się oczekiwaniom. Na pewno gardzącego trendami. Ba, śmiem twierdzić, że stworzył ponownie płytę która stanie się źródłem inspiracji ale też i pospolitego naśladownictwa. Ten krążek to nie jest DMDS, ale jako i tamten, ten album stworzy nowy wyłom na przepełnionej twórczą martwicą scenie, by niebawem scena zatłoczyła się klonami i ich pseudotwórczością. A MayheM jak był wielki, tak i będzie.