25.03.2014

Recenzja: TORTORUM - Katabasis (2014)

TORTORUM  - Katabasis
World Terror Commitee 2014

Bezeceństwo oblekłe w materię postaci kilkucalowego krążka zostało zesłane ku ziemskiemu padołowi ku zachwytom jednych i na słowa przekleństw i skarg innym. Drugi pełnometrażowy wytrysk pieśni zwątpienia autorstwa Torturom stał się faktem...


...ponurym faktem zatracenia w otchłaniach. Otchłaniach niebytu, w których głębiach pogrążony już na wieki Thunderbolt dał w ogniu swych prochów zaczyn dla nowej hydry blackmetalowej Bestii... 

…która rżnie rdzawym i unurzanym w zakrzepłej posoce brzeszczotem. Odrodziwszy się pośród zmarłych, posiadłszy mądrość ich niemym głosem wykrzyczanych myśli, Paimon alias Skyggen współ-stworzył dzieło idealne! 

Tylko tam doświadczając absolutu międzywymiarowej pustoty gdzie nicość wypełniona jest materią a materia zanika w pustce - dźwięk spływa ze źródeł narodzin kosmosu ku jądrze narodzin światła w tyglu wielkiego wybuchu.
Ten wypust zwierzęcej, a jakże ludzkiej energii utkanej z wściekłości ujarzmionej w dziewięciu odsłonach pięćdziesięciu i dwóch minut blackmetalowej rzezi uczyni zadość każdemu wysublimowanemu w swych upodobaniach; a może po prostu zdeprawowanemu umysłowi szukającemu ucieczki z niedoskonałości ciała. 

Ale to nieistotne, czy w swych snach wybierzecie drogę Kurtza czy też Marlowa, bo wtajemniczenie nie pozwalające powrócić zza granicy poznania Jądra Ciemności rozpocznie się tuż po wciśnięciu PLAY odtwarzacza. Tak jak laser liżąc taflę krążka pozna miliardy zaklęć zerojedynkowych a bliźniacze kromlechy głośników wyrecytują ich treść, tak i każdy z was zapragnie współuczestniczyć w tym zbiorowym rytuale przejścia zainicjowanym tysiącem nacięć. 

Tu każdy dźwięk jest starannie wymierzonym ciosem w wybrany punkt układu nerwowego odbiorcy, mającym poprowadzić go ku wrotom ekstazy. Starannie układane puzzle cielesnego bólu zawsze uwolnią umysł w szale uniesienia… tego zaznacie wraz z wrzeszczącym na granicy świadomości Barghestem, który odnalazł swój ogród rozkoszy jak najbardziej ziemskich. 

Rozhisteryzowane, pełne chorej agresji czy też pospolitego wkurwienia wokalizy, przechodzące zwłaszcza w ostatniej pieśni w (za)śpiewy to największy atut tego materiału. Nagromadzenie emocji jest wręcz krytyczne i gdyby ten materiał trwał ponad godzinę, kosa opadła by nie tylko symbolicznie… ten człowiek poczuł zew krwi - i niczym wilk - rozpoczął zwoływanie watahy, a może tylko wiernych na sabat. Watahy wiernych od debiutanckiej płyty maniacs, którzy przy dźwiękach gitarowego wulkanu i bestialsko molestowanego zestawu perkusyjnego wraz z każdym czytelnikiem tekstów coraz szerzej uchylają Wrót Chaosu. 

To rozszczelnienie kotary międzywymiaru nie pozostanie zbyt długo niezauważone, bo z każdym kolejnym odtworzeniem opętanie doświadczających kontaktu z tymi dźwiękami rośnie. Z każdym kolejnym odczytanym wersem tych opętanych pieśni uniesienie poza materialne okowy ciała jest coraz bliższe a ochota by już nie powrócić coraz większa…


Na dziś najlepsza norweska (choć stworzona głównie przez żyjącego tam Polaka) płyta tego dopiero zaczynającego się roku. W czasach gdy oficjalna scena po prostu umarła, doświadcza coraz głębiej penetrującej jej martwicy nie mogąc zdecydować się czy aby nie jest już częścią pop-kultury, nadeszła płyta doskonała w swej formie i wyrazie, hołdująca temu co najpiękniejsze w tej muzyce było i jest od ponad dwóch dekad, gdy rozpoczęła się w świetle płonących świątyń ta tak zwana "druga fala". 

To nie jest żadne post- czy modern- czy jak też kto chciałby nazywać te nowe wykwity spływające megabajtami z elektronicznych nerwosplotów twardych dysków coraz mocniej wypierających osiągi nadwątlonych milionami prób ciał, w pocie i odurzeniu odtwarzających na kolejnych koncertach swe senne rojenia. 

To żywa i spontaniczna muzyka stworzona przez człowieka z krwi i kości który do perfekcji opanował swe talenty i nie osiadł na przysłowiowych laurach. To muza korzeniami nadal tkwiąca w brutalnym i bezkompromisowym przekazie black metalu początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tyle że brzmiąca tak jak powinna brzmieć po ponad dwóch dekadach od pierwszego rozbłysłego na dalekiej północy ognia. Nowocześnie, mięsiście i brutalnie. Bo nawet i demony strzegące Bram Chaosu podążają z duchem czasu...

Gunter Priem