12.04.2014

Recenzja: OREMUS - Popioły

OREMUS to dwuosobowy projekt muzyków znanych z działalności w BLAZE OF PERDITION i ULCER, aktualnie w zawieszeniu. Mamy nadzieję, że nie na długo, bowiem ich debiutancki materiał Popioły jest więcej niż wyjątkowy i wart przypomnienia. Recenzja płyty, ponoć całkowicie już wyprzedanej, wydanej na CD w Szwecji. Dla kolekcjonerów płyt winylowych ten album całkiem nie dawno wytłoczyła Arachnophobia Records.


OREMUS Popioły  
Total Holocaust Records 2011

Gunter Prien

Oremus! – o tak, wznieśmy modły ku nieboskłonom, ku tym, których imion tak bardzo boimy się usty swemi dotknąć. Niech na skrzydle świątynnych kadzideł nasze myśli ku ich siedzibom ulecą… W złocie spadających gwiazd unurzani, bramę nocy zawrzyjmy, a może dla dnia iskry marniejącej jedynie wyłom w macierzy czerni wydrzyjmy…

Topniejący to okruch w cieple którego to wszystko się grzeje… Te trzydzieści pięć minut zamkniętych w czterech aktach to filozoficzna podróż po odmętach mroków ludzkiej historii w blackmetalowym, typowo polskim – ale blackmetalowym charakterze.

Polskojęzyczne teksty niewątpliwie egzotyczne dla każdego, któremu obce te słowa, to dość ambitna lektura, która nieprzywykłym do zbyt wysokolotnych słów sprawi niemały kłopot. Niemały bo trzeba znaleźć klucz do ich genezy, który nie leży jednak zbyt głęboko. A zarazem jest dla wielu nieosiągalny. I wszystko bazuje na pewnym, zapewne dla niektórych obrazoburczym, filmie.

Teksty te podważają nienaruszalny dla wielu ustalony odwiecznie porządek wszechrzeczy, drążą w jakże bliskim człowiekowi uczuciu zwątpienia w sens czegokolwiek. I choć przyszłości nie znam i nie wiem czy nie przyjdzie mi zasiąść do partii szachów ze srebrnolicą panią, czy też obecne, niepokojem wypełniające świat nastroje do kolejnej krucjaty nie popchną korony stworzenia, to dalej rozkoszuję się tymi dźwiękami jak i towarzyszącym im słowom.


Cztery akty o dość obszernej konstrukcji, oparte na suchych riffach z rzadka i bardzo dyskretnie ubarwianych liźnięciem klawiszy, nie do końca hołdują skandynawskiemu brzmieniu. Oj, nie. Koneksji rodzinnych członków tej formacji nikomu zapewne przedstawiać nie trzeba a jeśli ktoś nie wie, niech tym wątkiem akurat się nie kieruje.

Dlaczego? – ktoś spyta. Aby nie ulec chorej manierze współczucia osobom sławnym. Nie. Ulegnijcie magii tych dźwięków. Zróżnicowane w swym brzmieniu a jednak nie wychodzące poza coraz szersze bramy gatunku, ubarwione „naszym – polskim”, specyficznym już nieco dla metalu brzmieniem. Tu nie ma ultra szybkich pogoni na gryfie za umierającym światłem ani klawiszowych, przepełnionych patosem koncertowych hymnów.

Jest za to olbrzymi pokład umiejętności zamkniętych w tym albumie. Zarówno kompozycyjnych, bo nie odnajdziesz tu słuchaczu ani jednej pustej przestrzeni, ani też bezmyślnej kakofonii nałożonych na siebie zbyt dużej ilości ścieżek. Jest za to popis zgranych, ale nade wszystko ogranych instrumentalistów.

W przepięknie wydanym, czarno-białym booklecie próżno szukać imion wykonawców, choć dwie fotografie dla obeznanych z tym poletkiem wyjaśniają wątpliwości (dla uzupełnienia znajdziecie tam pseudonim gościnnie występującego wokalisty). Ale nie dla tych osób warto jest mieć ten krążek, a dla jego zawartości. Zawartości w każdym wymiarze.

Rewelacyjna muzyka wymykająca się jednoznacznym kategoriom, zdecydowanie hołdująca black metalowi, choć na pewno nie będąca charakterystycznym wydawnictwem dla gatunku (bo zbyt wiele tu zawartych w tej ekstremie jest niebanalnych rozwiązań technicznych, tylko kto się w to wsłucha…?), teksty - mądre i pełne osobistych przemyśleń autora, mimo inspiracji filmem Bergmana i jego filozofią (czy może z uwagi na wydarzenia sprzed kilkunastu tygodni - nieco proroczych…?) oraz niebanalna oprawa graficzna, oddająca ducha całości.

Nie wiem jak wygląda wydany kilka tygodni temu winyl, ale miał mieć zachowane oryginalne grafiki (nawiasem mówiąc najlepszego w mej skromnej ocenie na polskiej scenie metalowej grafika), co jest w dobie coraz uboższych w wyobraźnię książeczek a coraz bardziej przesycanych przerastającą treść formą (przykład: zbyt mała ale za to koniecznie gotycka czcionka na żarówiaście kontrastującym tle…) - bardzo mocnym punktem tego wydawnictwa.

Ja mam wydany jeszcze w 2011 gdzieś w szwedzkich fiordach CD... można dopaść jeszcze gdzieniegdzie na MC, a od niedawna jest tego nieco więcej na winylu. Zaopatrzcie się w to wydawnictwo, bo warto. Może nie będzie to kamień milowy i nie stworzy tego gatunku na nowo, ale jest to jedna z wybitniejszych płyt wschodniej sceny która w kręgach o dość wysublimowanym guście muzycznym zdobyła status pozycji kultowej. A jako że do tego grona się zaliczam, to z serca polecam.

GUNTER PRIEN