23.01.2015

NECROPHIL - retro-recenzja


Kto może chcieć napisać recenzje materiału z 1993 roku? Zapewniam, że wielu jest takich. Odnotowuje(my) ostatnio wszak wyjątkowy wzrost zainteresowania młodego pokolenia - nastoletnich słuchaczy - sprawami z zakurzonego kufra z MCDekami. I to na poważnie. "Żadne tam nowości. To co stare jest kult."


Na pierwsze branie Necrophil i Cannibal Sex, ze sromotnie uroczym wstępem i recenzją właściwą.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam Necrophil z Nowej Rudy to poczułam solidny napływ energii i gęsią skórkę. To był kawałek z jedynej demówki, Meganekromancja, w dosyć kiepskiej jakości (z racji czasów i możliwości, a raczej ich braku). Najbardziej cenię możliwość wysłuchania tego starego,”brudnego” dźwięku - to jest coś samo w sobie... atmosfera i sam fakt, że jest ten materiał mniej znany a nawet zapomniany. Zespół zapadł w pamięci i często do tych nagrań wracałam, ale minęło trochę czasu zanim zaznajomiłam się z ich jedynym albumem Cannibal Sex. Przesłuchałam 'od deski do deski' i wiele razy do niego wracam. Tak po prostu, nie da się zapomnieć. Jest to album jednej z wczesnych polskich death grindcorowych kapel, wydany na kasecie pod szyldem Loud Out Records, w 1993 roku.

Jakże pocieszna może być okładka, gdy widzimy żeńskiego nieboszczyka z wypadającą gałką oczną strojącego się przed lustrem w hipisowskiej, kwiecistej koszuli... i nie są to bynajmniej kwiaty śmierci (resztę ilustracji już sami możemy sobie zinterpretować).
Choć na pierwszy rzut oka widnieje ostrzeżenie, że swobodnie panuje tu  łacina kuchenna, to po wysłuchaniu 14-stu utworów, bez zapoznania się z treścią tekstową (którą oczywiście można znaleźć w książeczce) nie sposób zrozumieć tychże obrzydliwych słów, które padają z ust wokalisty, próbującego zwrócić swoje własne, rozkładające się trzewia. Zgniła i niesmaczna charakterystyka utworów oraz różne tempo nie są w stanie znudzić słuchacza. Przyprawiające o mdłości, ale jakże satysfakcjonujące może być obcowanie, trwające niespełna 40 minut, z muzyką która nas jedna nie zakatuje tryskającymi wnętrznościami i krwią dźwiękami czy zwyrodniałymi słowami, a nawet raczej będzie niewystarczające dla uszu lubujących ekstremę. Po odsłuchaniu czuć jakiś niedosyt...
Teksty nie są skomplikowane. Proste, wulgarne, konkretne w przekazie, a to chyba najważniejsze w tym gatunku...
„Mroczny srom” może przestrzegać przed korzystaniem z usług pań o lekkich obyczajach.
„Prosektorium” nie jest wzruszającą historią miłosną, ale w pewnym sensie o zwyrodniałym jej rodzaju, bo przecież nekrofil też ma uczucia. Podobnie zresztą jest z „Necrophil II”, który możemy nazwać zgniłym erotykiem... jak i całą twóczość zespołu.
Panowie zaoferowali nam jeszcze inne ciekawe treści, które okazały się na tyle inspirujące, że płyta została wznowiona w 2005 roku przez Monstrous Star, jako kompilacja, z dodatkowymi utworami z dema.
 kociqqq666