30.01.2015

Recenzja : NEKRON - Border of Light and Darkness

Album NEKRON Border of Light and Darkness to brzmieniowo, stylistycznie i nastrojowo polska nić muzyczna, sięgająca rewelacyjnego albumu Burzum Hvis Lyset tar Oss. Nie można jednak na tym poprzestać. Jeśli szukacie muzyki wprowadzającej w sfery dla codzienności niedostępne to należy się tutaj zatrzymać. Nekron kreuje  wszechświaty niebytu. 


NEKRON -  Border of Light and Darkness
Krew Diabła 2014
Jeśli NOC może zostać w jakikolwiek sposób uwięziona w materialnej formie, to ten krążek posiadł tę moc. Moc ujarzmienia w bryłę jej mocarnego bezkształtu. Jeśli dzieci NOCY żyją pośród nas to na pewno jednym z nich jest człowiek odpowiedzialny za te dźwięki. Nie bez powodu tytułem tej płyty jest granica między światłem i ciemnością, bo i w najczarniejszą noc, gdy kosmos emanuje wieczną zmarzliną, gdzieś na nieboskłonie zakwita srebrnym blaskiem luna, łypiąc swym mroźnym okiem i emitując martwe światło heliosa. Czym jest Ciemność, czym jest Światłość? Wielu zadawało to pytanie, jeszcze większa ilość nieporadnie na nie odpowiadała. Gdzie leży między nimi ta namacalna granica, czy chodzi jedynie o materialny świat Środka? Nie szukajmy odpowiedzi, bo to zabije przyjemność podróży przez świat tej płyty, jakże barwnie skreślony dźwiękiem, ubarwiony domieszką tekstów oraz węglem grafik, tak szczelnie wypełniających ten dzierżony w dłoniach jako całość album.

Materiał to niemalże 52 minuty na wpoły wolnego, monumentalnego black metalu oraz klimatycznego, ale również wypełnionego potęgą i ciemnością ambientu. To najchwalebniejsze nawiązanie do twórczości Burzum z największych wydawnictw, gdy Varg nie porzucił metalu a jeszcze w pełni nie pogrążył się w odmętach ambientowych pejzaży, jakże barwnie oddających jego zwichrowaną, nieprzystosowaną osobowość. Dla wielu będzie to odnośnik do swego ukochanego, pamiętnego albumu. Do którego, nie jest tu w żadnej mierze istotne. Inspiracje są widoczne, czy po prostu słyszalne, ale nie dominujące. Już na ‘Diadre’ muzyka oscylowała wokoło powolnej, przepełnionej klimatem ale i skostniałym zimnem brzmieniem gitary. Emanującym mrokiem prastarych lasów, gdzie stopa ludzka od wieków nie postała a którędy, wraz z wilkami wędrują pradawni bogowie. Z jednoosobową hordą tolkienowskiego orca z północy na pewno łączy ją to samo spojrzenia na konstrukcję utworów, to niemalże nieustanne powtarzanie sunącego swym marszowym tempem przez zamieć śnieżną riffu i ten wczesny, jakże histeryczny, wypełniony emocjami wokal. Tekstowo, to oddanie hołdu temu, co dla każdego mizantropa jest najistotniejsze, a co każdy w tych słowach musi dostrzec samodzielnie, bo można je odebrać dosłownie, ale można w nich dostrzec coś głębszego.

W ambientowej części następuje Przebudzenie, gdy ten dominujący odgłos rytualnego bębna wieszczy czas składania ofiar, i oddanie naturze, jej naturalnym siłom emanowanym odgłosami lasu i zamieszkałego tam zwierza, wplecionym w wiele momentów tego materiału. A potem, te zimne, nieco pustynne, skute lodem jak plaże planety Hoth pejzaże, inspirowane niechybnie dokonaniami Gustawa Holsta. Potem Zapada noc w Dziewięciu Światach, siedlących się w matczynym uścisku jesionu Ygdrasil. Przepiękna, hipnotyczna podróż przez kosmos, perspektywiczne spojrzenie na błękitną skałę przemierzającą zimną i czarną pustotę w odwiecznym tańcu wkoło swej gwiazdy. Potem, już tylko Przemierzysz Morze, wśród wrzasku wodnego ptactwa i znajdziesz ukojenie po pełnym walki dniu o okruch chleba… bezkresne morza pustki jak zawsze przyjmą w swe głębiny…