10.05.2015

Recenzja: DISORDER - Pure Hatred

Disorder zdecydowanie stanowi monolit, muzycznie i koncepcyjnie. O tym, że Polska death metalem stała i wciąż tak jest, powinno być wiedzą ogólną.W przedszkolu, zamiast piosenki o muchomorku czy słoneczku dzieciaki nucić powinny przeboje Vadera  w stylu Dark Age. Death Metal jest z nami nie od dziś, wie o tym nawet Miś Uszatek, Disorder nie wyważa otwartych drzwi, gra po prostu  cholernie dobrze.

 DISORDER  - Pure Hatred
Self Released 2014

Trzy Góry w swych trzewiach trawią granit, tak łapczywie przez wieki przez człeka szarpany. Dziś zamczyska już w zgliszczach, runęły pod zębem czasu, ale Silesia Interior dała kolejny znak. Potężny bluzg dobywający się z tego mrocznego CD krzesze iskry, choć cmentarny granit to nie krzemień, niemniej Pure Hatred w 32 minuty wypełniające dysk uderza po dziesięciokroć w centralny układ nerwowy emitując elektryczne impulsy powodujące opętany tan świętego Wita… przynajmniej u mnie.

„Pancerniackie” intro wróży ciężkie muzyczne doznania i tak też jest w istocie przez pełny program płyty, bo następujące po nim kolejne 10 ciosów plus instrumentalna wersja jednego z lepszych utworów tej płyty na dokładkę, to rzeźnicki ale i namaszczony wręcz death metal spod egidy legend Incantation czy Immolation, przepełniony szerokim spektrum prędkości -  od zwolnień do ultra blastów, do których ci trzej członkowie stalowego demona przechodzą nad wyraz gładko.

Współczesny pojazd pancerny pola walki potrafi osiągnąć niemałą prędkość a dzięki swemu napędowi zniszczyć, zmiażdżyć, rozszarpać i pozostawić na pastwę padlinożercom. Kto zna kontrowersyjny dla tych i owych i obrazoburczy w tych i owych kręgach obraz „Czyściec”, ten nie musi zbyt intensywnie wizualizować. Nie inaczej jest z tymże materiałem. Czysta nienawiść bulgocącego wokalu, ciężar przetaczających się potężnych rifów i monstrualnie pierdzący bass wespół z blastującymi bębnami rozszarpują co żywe. Czołgi tak mają. W niejednej chwili zwolnienia, klasyczny skład radzi sobie nadspodziewanie sprawnie. Zgrana sekcja daje możliwość zaistnienia niejednej solówce, wyciskającej co trzeba z trzewi gitary. A im dalej w materiał, tym gęściej, bo utwory dokonują niesamowitego wręcz zagęszczenia materii (dźwiękowej oczywiście), zwłaszcza w tych walcowych wręcz zwolnieniach będących zarazem najsilniejszym atutem tej CD. Właśnie one budują ten lepiący się od smoły acheronowski klimat, to przy nich z głośników wypływa starożytny, uwielbiany przez wielu duch Morbid Angel czy Nile. Siarczyste, co jakiś czas pojawiające się solówki rodem z wczesno-deicidowskich dokonań już tylko dosładzają. Bo potężny, nisko nastrojony bas, równie nisko i potężnie grzmiąca, soczysta gitara i do tego obijający w upiornym tempie bębny a zarazem powoli wybijający rytmy na stopach pałker – to wszystko czego do muzycznej ekstazy potrzeba. Od piątego na płycie, promowanego niesamowitym, przepełnionym symboliką klipem „Humilation” zaczyna się tylko to co najlepsze w death metalu kiedykolwiek wymyślono. Wszelakie hordy wielbiące techniczny, wysublimowany, a zarazem przepełniony mistycyzmem sound powinny odnaleźć w tym momencie kolejny obiekt kultu!

Całości dopełnia idealnie oddająca ducha płyty, wręcz zrastająca się z konceptem klipu – grafika książeczki załączonej do CD, z której kart spozierają na nas trzy demony tworzące tę muzyczną pożogę: Kat, Ramzes i Oko. Ale, co najważniejsze – w czytelnej formie umożliwiają zagłębienie się w literaturę tekstów. A kto w życiu przeczytał niejedno, ten rozumie, że część literacka każdej płyty, to kolejna płaszczyzna każdej płyty, nierozerwalna a zarazem na tyle intymna, że odrębna. Zapoznajcie się, zinterpretujcie, przeżyjcie po swojemu…
Gunter Prien