16.05.2015

Recenzja: MYSTIC RITES - Grin as the Jewel Kingdom Falls

 Mystic Rites z Lasów Pomorza wychodzi...czy będzie to łatwa droga do znalezienia swego miejsca w umysłach i serduchach fanów black metalu tego nie wiemy. To co znane to fakt, że Mystic Rites z projektu jednoosobowego ma zamiar przeistoczyć się w zespół grający koncerty oraz to, że całkiem nie dawno wytłoczył własnym sumptem CD. Efekt nausznego kontaktu z Mystic Rites poniżej.




MYSTIC RITES - Grin as the Jewel Kingdom Falls
Self Released 2014
Jednoosobowy Mystic Rites nabywszy przez dwa lata swego istnienia już niemałego doświadczenia kompozytorskiego, splunął wszechświatowi w twarz czwartym bluźnierstwem o jakże wszystko mówiącej o prezentowanym światopoglądzie nazwie [nawiasem wspominając, już okładka pozbawia złudzeń w tej materii, ale dla pewności i ten aspekt zbadajmy]. Wydawnictwo w wersji materialnej jest zarazem rozszerzeniem materiału dostępnego także w wersji digital. Ale z pięcioutworową wersją zaznajomić się jest o wiele przyjemniej, bo pomijając już walor fizyczności nośnika, zwłaszcza możliwość obcowania z dwupanelowym bookletem zawierającym też i spisane myśli Nebirosa, jakże ekspresyjnie sączone arteriami głośników wraz z jadem wprost w wasze żyły ku sczerniałym w gangrenie bezeceństwa umysłom, to i dostajecie nadto kolejne trzy rewelacyjne black metalowe pieśni.

Trzydzieści i trzy minuty jak na black metalową epkę to w sam raz. Zresztą nie ma sensu czasem wydawać zbyt dużych wydawnictw, bo nie tędy droga by zasypać nas nadmiarem dźwięków, lepiej raczej spośród kompozycji wybrać same dopieszczone do granic umiejętności perły. I takie coś w ilości sztuk 5 tu dostajemy.

Zaczynamy od ‘Ages Of Creation’, niespokojnym, opartym na mrocznym, tętniącym cmentarną mgłą i trupim odorem riffie u swego skonu przeobrażającym się w muzyczną kakofonię, przez która przebija się deklamacja …this flesh is mine… Idealne intro wprowadzające w naznaczony darkthronowskim klimatem ‘Spit Upon All That Is Holy’. Piękny, suchy, wypływający z początku lat 90 sczezłego wieku, idealny w swej formie norweski black metal. Oto, czego mi najbardziej potrzeba. Uporczywe powtarzanie jednostajnego, wręcz skostniałego na mrozie riffu, zmiany temp perkusji i charczący niczym kruki Odina wokal. Zima i śnieg skrywający skostniałe ciała… ‘With Sword, Fire and Satans Iron Fist’ to już po prostu małe arcydzieło, albo doszlifowany diament wśród tego mieszka kamyków rozpoczynający się od melancholijnego, brzmiącego po chwili immortalowskim klimatem riffem, przeistaczającym się w brutalną, szybką nawalankę wedle najlepszych klasyków gatunku z Marduk na czele. Oto zaprawdę niosąca ogień i miecz szatańska pięść pancerna, miażdżąca na swej drodze wszystko bez opamiętania. Kolejny, najdłuższy na tym wydawnictwie nieomal ośmiominutowy moloch to ‘Come Forth Mighty Legions’, zahaczający swą melodyką i wplecionymi w tło chórami [jasne że takimi generowanymi przez pudełko na 220V lub 230V jak ktoś ma zasilanie z Federacji Rosyjskiej] o inspirację najdonioślejszym dziełem Graveland „Prawo stali”. Ten sam wzniosły, unoszący się nieomal ku szczytom wież Vallhall duch. Średnie a nawet i powolne tępo, jednostajny, płynący oszronionym nurtem riff, mgła klawiszy schowana daleko, daleko w tyle, ulatująca wraz z dymem płonących świątyń ku północy… Epkę wieńczy ‘Praise be Armageddon’ – rzeźnicki, ale i chłoszczący znienacka ostrymi jak brzytew solosami, zimny, odhumanizowany hymn zniszczenia, od połowy w brzmieniu ulegający stonowaniu, niczym w ostatnich, naprawdę zionących północnym zimnem produkcjach Immortal, wpadający w powolną formułę, idealnie kończącą ten ponad półgodzinny taniec Valkyrii, niczym zastygające w lodowym uścisku ostatnie tchnienie Ymira…

Oto kolejna, maleńka perła na krajowym poletku black metalu, tak mozolnie wydobywana ku szerszemu światłu z przepastnych kopalni undergroundu. No, a że rodem z nadmorskiej Gdyni, to jednak bardziej kolejny to okruch Jantaru… \m/

Gunter Prien